Od stycznia coś pewnie się działo... Na pewno wychodziliśmy na koncerty i do teatru, ostatnio na przykład w lokalu Warszawskim na ulicy Warszawskiej  w Sosnowcu 2 godziny dyskutowaliśmy o spektaklu "Koń, kobieta i kanarek".

 
Zaś w dniach 22-24 maja przebywaliśmy w Beskidzie Żywieckim, pod Halą Boraczą na wypoczynku w liczbie od 20 do 22, było fantastycznie. Urocze miejsce na wielkiej polanie tuż pod przełęczą, chmury jak mleko, ognisko ze śpiewami w wykonaniu chóru mieszanego z rewelacyjnym akompaniamentem Maćka i kiełbasami przywiezionymi z narażeniem życia przez Elę i Janka, cymbergaje, pingpongi i bilardy. I Agnieszka, która wprowadziła nas w trzymającą w napięciu grę What's up (chyba tak się nazywała), w której koniec końców wygrali chyba lepsi... Z rozmowami na szlaku i przy stole, z mszami św., ze smutnymi newsami o odejściu o. Piotra. I w końcu z nami, czyli najwspanialszymi ludźmi i najlepszym darem, jaki Bóg nam na ten czas ofiarował.
 
A wszystko to w olbrzymiej mierze za sprawą Uli, która zaproponowała i zajęła się organizacją całego wyjazdu :)