No tak... jeśli poprzedni wpis był podsumowaniem roku 2017, to ten musiałby być podsumowaniem 2018 i początku 2019. Tylko czy jestem w stanie? Sprawdzimy.
Po pierwsze, działamy jak dotychczas, odbywają się spotkania, rozmawiamy, czasem wychodzimy gdzieś. Dojrzewamy... hmm... pewnie też. Na stole jest wciąż Gaudium et Spes, czy jest jakieś zmęczenie nim? We mnie chyba tak. Jednak po kolei. Zima i wiosna 2018, to konstytuowanie się Biblijnego Kręgu, za który od wakacji 2018 wzięli oficjalną odpowiedzialność Ania i Krzysiu i idzie im super. Widać, że wkładają w przygotowania wysiłek i owocuje to w rozmowach.
- Details
Ależ zaniedbałem tę naszą kronikę... Ponad rok bez wpisu, a przecież działo się i to dużo... Poza pierwszym okresem tworzenia grupy, może nawet najwięcej. Oczywiście odbywały się spotkania: koniec 2016 i pierwsze półrocze 2017 stało pod znakiem prac nad Katechizmem. Trudne to były rozmowy i budujące to były rozmowy, kronika to nie miejsce na interpretacje, ale wiele chyba dowiedzieliśmy się i o Kościele i o sobie. Od semestru zimowego 2017 rozpoczęliśmy rozmowy o Gaudium et spes, poprzedziły to pogadanki, które Maciek i ja przedstawiliśmy tytułem wprowadzenia w tematykę soborową.
Chyba tu jest miejsce aby napisać o ewolucji naszej grupy. Przed obecnym opiekunem 3/4, czyli o. Tomaszem Golonką, byli chronologicznie o.Andrzej Kuśmierski i o. Piotr Ciuba. Każdy z tych dominikanów przedstawia inne podejście do funkcjonowania grupy, każde wartościowe i wypełnione troską, jednak inne w realizacji. Ja dostrzegam w historii 3/4 pod ich opieką zdrową ewolucję. Tak jakbyśmy wyrastali - jako wspólnota - z wieku dziecięcego do pełnoletności. I jak często bywa przy dojrzewaniu - obecny jest pewien ból i dyskomfort. W tym przypadku dyskomfort to konieczność brania spraw w nasze świeckie ręce. Dla jednych to łatwiejsze, dla drugich bardzo trudne. Ja przeszedłem fazy od pretensji do o.Tomasza o zbyt duże wymagania i ignorowanie naszych potrzeb do afirmacji sytuacji, gdzie jego miłość realizuje się przez danie siebie na zasadzie wplecenia swojej osoby w barwny dywan naszej grupy jako jednej z nici, a nie tkacza. Trudne, ale teraz rozumiem, że dobre – to mój odbiór. Na tej fali powoli rodzi sie odpowiedzialność świeckich za nasze spotkania i za ich prowadzenie. Po grudzie, ale idzie.
Oczywiście w 2017 nie obeszło się bez czerwcowego wyjazdu na Halę Boraczą z otwierającą dyskusją, której gospodarzem był Andrzej, innymi rozmowami, ogniskiem, gdzie kulinaria i zaplecze z wdziękiem i znajomością tematu przygotowała głównie Ela, i podczas którego śpiewanie piosenek przeciągnęło się do budynku i trwało długo, długo w noc...
Był spektakl ZOO przedstawiony przez załogę teatralną naszej grupy, pod kierunkiem p. Kozubka. Trudno nie wspomnieć, że spotkał się z autentycznym bardzo ciepłym odbiorem widzów, którzy dzielnie przemierzali ścieżki ogrodu zoologicznego biegnące daleko poza tereny klasztoru, to po murach, to o dachach, to po rowach, to w miskach pełnych piany i borowiny... a ja mimo, że nie grałem, to mam w nim swój mały udział literacki. Spektakl został przedstawiony w czasie festynu u Dominikanów, na którym też mieliśmy bardzo popularne stoisko z przetworami własnej produkcji.
Był i kalendarz wyjazdów teatralnych przygotowany i pilotowany z ogromną fachowością przez Agnieszkę. Było pożegnanie roku szkolnego u Ani i Krzysia, od których nigdy nie chce mi się wychodzić. Były przezabawne, mądre i kunsztowne literacko wierszyki Mariana, co na szczęście ujawnił nam swoje zdolności.
Nowym blaskiem zalśniła nasza sala zaprojektowana przez Tomasza.
Pod kierunkiem Ani włączylismy się również w akcję Caritas – Rodzina Rodzinie, tym samym pomagając Syryjczykom dotkniętym tragedią wojny.
Nowością ostatnich miesięcy są spotkania w Biblijnym Kręgu.
Pewnie o czymś zapomniałem, ale tak to jest... O czym to ja pisałem?
Jakby co - przypomnijcie mi.
- Details
Jak co roku, koniec czerwca zwiastował miło spędzony wieczór w Chropaczowie. Nic nie wskazywało na dramat, który wkrótce miał się wydarzyć. Jeszcze w drzwiach mieszkania moja wyfiokowana małżonka i wygolony ja - rozdziawialiśmy do siebie uśmiechnięte twarze.
Na parterze sąsiad spytał. - Ile pan daje? - 29 - 27 w tie breaku - odparłem butnie. - Pajac - skwitował. Na rynku dało się wyczuć oczekiwanie. Zbyt krótkie sukienki i za mocno zaciśnięte pięści wołały: damy radę! Jakiś przygarbiony facet nachylał się nad sześciopakiem, w którym najwyraźniej ocalała jedna niestrzaskana butelka piwa... I to był pierwszy moment, kiedy poczułem to coś... Niejasne odczucie czy przeczucie, jakby smutek albo niepokój z nieokreślonego powodu... Im dalej od domu szliśmy, tym bardziej miałem wrażenie ucieczki. Przed czym? Przed burzą wibrującą szarym powietrzem i uderzającą chłodnymi falami wilgotnego powietrza? Być może. Już z daleka przez szybę odbijającą niespokojne niebo, zobaczyliśmy chyba nazbyt spokojne sylwetki Eli i Janka. Klaustrofobiczne napięcie towarzyszące zwykle pierwszym chwilom spędzonym w aucie, tym razem wbiło mnie w fotel i nie pozwoliło ruszać głową. Na zewnątrz mijały krajobrazy, wiatr szarpał bezbronnymi pozornie drzewami, a flagi z napisem Polska zwisały martwo, jakaś kobieta na balkonie siedząc frontem do ulicy pogrążyła się w lekturze książki. Poczułem znowu, nie wszystko przebiega zgodnie z planem. Chropaczowskie wąskie i kręte uliczki mimo GPS wyjątkowo długo broniły dostępu do celu podróży. Monotonny kobiecy głos upornie nakazywał skręcać w lewo lub prawo, jakby świętochłowiczanie celowo zamurowali wszystkie przejazdy na wprost. Witaliśmy się ciepło, a jednak Ania na przywitanie zdążyła powiedzieć "Ale bez kataru". Co miała na myśli? W ogrodzie oczekiwały nas okryte folią krzesła i wędrujące tuż nad krzewami ciemne chmury. Przez chwilę przyglądałem się, jak na tarasie goście i gospodarze pływają w ruchach mogących konkurować z wieloma współczesnymi przedstawieniami teatralnymi. Przybywało osób i delicji, krzeseł i śmiechu, a mimo to czułem umykanie pewności. W którymś momencie poczuliśmy na sobie krople i w panice zaczęliśmy zawartość tarasu i ogrodu wnosić do bezpiecznej przestrzeni salonu.
- Details
Och, co to był za ślub! (Lody w Górkach.) Otwarło czas wakacji... A potem pływanie rowerami, pływanie motorówkami, jedzenie zapiekanek, ogniskowych kiełbasek i urodzinowych ciastek. Z narażeniem życia obejrzeliśmy też "3 dni Kondora" oraz w bardzo małym składzie (niestety :() wystawę ikon. We wrześniu, na pożegnanie wakcji udaliśmy się jeszcze w Małą Fatrę. Zdjęcie poniżej
Zaplanowaliśmy na pierwszym spotkaniu caaały rok spotkań (Ania je dzielnie powpisywała do kalendarza, wystarczy rzucić okiem i sprawdzić kiedy są), a na drugim zobaczyliśmy Obywatela Kane'a (przystojniak). No i jesteśmy u bram (za bramą ?)nowego roku pracy.
Bez Pauliny (już oficjalnie); żegnaj... powodzenia...! Ale z zapałem!
- Details
Koniec roku szkolnego sprzyja chyba zagęszczaniu się wydarzeń, więc nie czekając kolejnych miesięcy odnotowuję, iż w ostatnię niedzielę miał miejsce Festyn Dominikański. Nasza Grupa tradycyjnie wystawiła kolorowe stoisko, którego dodatkową (a może właśnie główną) atrakcją były piękne i kompetentne gosposie. Konfitury z pomarańcz schodziły na pniu, wszyscy warci uwagi festynowicze zajadali się zręcznymi kanapeczkami z serkiem i konfiturą; na nieszczęście sprzedających pochłanianie kanapeczek przyspieszyło o ok 57% w momencie dostarczenia przez Kasię jej słynnego chleba :) Nieskromnie powiem, że utopence i podpiwek również znajdywały swoich amatorów, a nawet wielbicieli. Wieczorem harcowaliśmy w namiocie zabawiając się ludycznie, choć to podobno wstyd dla intelektualistów naszej miary ;) A w high noon, czyli o 21 zarapowaliśmy w brawurowy sposób, zmuszając zgromadzoną publikę do owacji na stojąco, a momentami i klęcząco.
Innym wydarzeniem tego dnia, już nie tak radosnym, była msza pożegnalna o. Marka Domeradzkiego. Myślę, że pozostanie w pełnej ciepła pamięci wszystkich, którzy przez ostatnie trzy lata otarli się o katowickich dominikanów. Była to jego pierwsza parafia po święceniach; a druga... no cóż, Waszyngton, i to nie pod Warszawą. Pamiętajmy o nim w modlitwach.
- Details