Wczoraj spotkaliśmy się na chropaczowskim wzgórzu, celem grillowego zwieńczenia sezonu naszych cudownych spotkań...
Jakimże zdziwieniem było ujawnienie się u bram biało przybranych duchów... Duchy to nie były straszne, a nawet wielce pogodne i gościnne, o tylko nieznacznie odstraszających pyskach... Może dlatego, że w pysznym tortem umazane.
Kolejne duchy, choć zwykle na biało (a jak się bodbrudzi to ecru) odziane, tym razem przybrały się wielobarwnie, jakby chcąc zagubić się w tłumie śmiertelników... A co to za duchy spytacie? A duch to ojca Tomasza przeora i opiekuna naszego nowego Golonką dla swych szerokich łydek zwanego i duch ojca Przemka, Urlichem przez niektórych dla swej aparycji nazywanym, a obejściem swoim kłam zupełny owej aparycji zadającym.
Wieczoru tego pogodnego syciliśmy się tak cudnymi specjałami, że wymieniać trudno: naprzód tortem ok 90% alkoholu zawierającym pory nasze duchowe otwarliśmy, potem czas przyszedł na słat sto tysięcy, ciast najróżniejszych mrowie i kiełbas mnogość taką, iż uszami wychodzić to wszystko zaczynało, a i w elokwencji wigoru tak nam dodało, że aż postaci anielskie ze Starego i Nowego Testamentu widzieć i rozpoznawać zaczęliśmy.
Na koniec resztkami i bałaganem wszelkim dom gościnny Kempińskich porzuciliśmy i wesoło do domów swoich udaliśmy się.
Amen.
Dzięki Eli za nadesłane zdjęcie :)