Trzy miesiące i kilka ziarenek przesypało się znowu w klepsydrze... Znowu byliśmy w teatrze, znowu wiemy o sobie więcej i serca znowu biją bliżej... Najważniejsze wydarzenie w tych miesiącach to chyba nowy temat - Katechizm Kościoła Katolickiego. Po trzech latach Ewangelia wg Marka została zamknięta, choć pewnie bardziej otwarta niż niegdyś. Czas więc przyszedł na wybór nowego tematu spotkań... Najpierw Kasia zebrała wszystkie pomysły, potem fachowo je opublikowała, i - po krótkiej dyskusji - na czwartkowym spotkaniu przeszedł pomysł o. Tomasza: Credo wg KKK. I tak już od kilku tygodni pracujemy z mozołem. Po liczbie osób na spotkaniach, można powiedzieć, że temat jest na czasie.

Byliśmy też na Hali Boraczej, no i oczywiście niech żałują ci, co nie byli. Ula już tradycyjnie wszystko zgrabnie pozałatwiała, Ela przywiozła kiełbaski, Jola - ogórki molto pikante, Agnieszka - ciasta, Chmielowie - truskawki, Ania - słynne ciasteczka i nazwę 3D, a zresztą każdy coś wniósł do wyjazdu :) Dyskusjom nie było końca, a rozpoczął je Andrzej pierwszego dnia wprowadzając nas w debatę nad tekstem Tischnera o grzechach myślenia. Walczyliśmy ze słońcem, z deszczem, z Time's up, z dymem piekącym w oczy i z pysznymi posiłkami przygotowywanymi przez gospodarzy.

 

 

Również na ostatnie dni przypadła 25 rocznica święceń kapłańskich o. Tomasza Golonki. Nie podlizując się wypada zauważyć, że co prawda nie ma złych dominikanów, ale Tomasz jest najlepszy :) 

A, byłbym zapomniał - Ania sprawiła, że wrócił do nas o. T. Rojek, wznowił swoją katowicką obecność animacją Księga z Kells. Wielu z nas liczy już na kolejne projekcje. Oj zacieramy nasze lepkie kinematografii łapki...

Próby ze stronką internetową. O. Tomasz chce działać, ja działać co prawda nie lubię, ale moge zrobić tyle, że lubiący działać będą mieli gdzie wymienić uwagi na temat tego działania...

Wczoraj spotkaliśmy się na chropaczowskim wzgórzu, celem grillowego zwieńczenia sezonu naszych cudownych spotkań...

Jakimże zdziwieniem było ujawnienie się u bram biało przybranych duchów... Duchy to nie były straszne, a nawet wielce pogodne i gościnne, o tylko nieznacznie odstraszających pyskach... Może dlatego, że w pysznym tortem umazane.
Kolejne duchy, choć zwykle na biało (a jak się bodbrudzi to ecru) odziane, tym razem przybrały się wielobarwnie, jakby chcąc zagubić się w tłumie śmiertelników... A co to za duchy spytacie? A duch to ojca Tomasza przeora i opiekuna naszego nowego Golonką dla swych szerokich łydek zwanego i duch ojca Przemka, Urlichem przez niektórych dla swej aparycji nazywanym, a obejściem swoim kłam zupełny owej aparycji zadającym. 
Wieczoru tego pogodnego syciliśmy się tak cudnymi specjałami, że wymieniać trudno: naprzód tortem ok 90% alkoholu zawierającym pory nasze duchowe otwarliśmy, potem czas przyszedł na słat sto tysięcy, ciast najróżniejszych mrowie i kiełbas mnogość taką, iż uszami wychodzić to wszystko zaczynało, a i w elokwencji wigoru tak nam dodało, że aż postaci anielskie ze Starego i Nowego Testamentu widzieć i rozpoznawać zaczęliśmy.
Na koniec resztkami i bałaganem wszelkim dom gościnny Kempińskich porzuciliśmy i wesoło do domów swoich udaliśmy się.
Amen.
Dzięki Eli za nadesłane zdjęcie :)
 
 

8 miesięcy bez wpisu w kronice... No cóż, tajm gołs baj... Jak mawiał Bogart do najpiękniejszej kobiety świata.

Jedno co można stwierdzić, to że nie próżnowaliśmy.
W czasie wakacji spotykaliśmy się półoficjalnie: a to na łączce, a to w kinie na dziwnym  filmie, a to na grillu, a to na ognisku w lasku Eli i Janka, a to na ławeczce zamkniętego lokalu, a bywało że i pod czujnym okiem Pawła - w podziemiach muzeum. 
W tym czasie nasz nowo przybyły przeoro-proboszcz o. Tomasz przewodził dzielnie remontom dominikańskich lochów. Po remoncie, dzięki skuciu tynków, lochy odzyskały preferowaną przez dominikanów średniowieczną surowość, a kuchnia uzyskała okienko do wydawania posiłków skazańcom.
Od października zgłębialiśmy nadal Ewangelię wg Marka i weszliśmy w trzeci już sposób znajdowania w niej inspiracji.
Równolegle ukulturalnialiśmy się na wszelkie możliwe sposoby - właściwie to ukulturalniała nas głównie Agnieszka, będąca wśród nas takim kulturalnym odpowiednikiem Pawła wśród pogan.
Tuż przed Bożym Narodzeniem była okazja do podzielenia się opłatkiem, a po Świętach do pośpiewania kolęd przy rewelacyjnym akompaniamencie Maćka.
Potem przyszedł karnawał... Imieniny o. Tomasza okraszone cudownym tortem Beaty i Adama, oraz bezprzewodowym licznikiem pozwalającym Tomaszowi generować jeszcze lepsze wyniki... A potem ostatki, w które zabawialiśmy się (jak przy wszystkich chyba okazjach) naszymi wyśmienitymi kulinariami, kalamburami, aukcją dziwadeł, tańcem... A Justyna to nawet wyreżyserowała prawie obrazoburczą inscenizację tradycyjnego śląskiego zwyczaju "Pogrzebu basu" (o ile dobrze pamiętam nazwę). W bas bardzo sugestywnie wcielił sie Karel Gott, Tercet egzotyczny i 2+1...
Nie mogę pominąć bardzo miłego momentu, kiedy Paulina zaprosła nas na swój ślub 2 lipca. Gratulki dla Wybrańca :)
I jak to mówił królik Bugs: dzets ol folks

No i najbardziej oficjalną z oficjalnych mszy pożegnaliśmy dzić, o. Piotra Ciubę naszego prywatnego duszpasterza 3/4, pełniącego poza tym i przy okazji obowiązki przeora w tutejszym klasztorze. Odszedł przeorować do Krakowa.

Rozkręcał się, rozkręcał... aż się rozkręcił. Szostakowicz na fortepianie za moimi plecami podpowiada mi, żeby podziękować za czas i uwagę, którą nam ofiarował, za skupienie, którego nas uczył przez ostatni rok, za otwartość serca i za ironiczny uśmieszek i za tradycyjnie rozumianą dobroć. Za rozmowy, zabawy, biesiady, koncerty, kina i teatry.
 
Dla przyszłych pokoleń: na zdjęciu o. Piotr poprawia ucho :)