Koniec roku szkolnego sprzyja chyba zagęszczaniu się wydarzeń, więc nie czekając kolejnych miesięcy odnotowuję, iż w ostatnię niedzielę miał miejsce Festyn Dominikański. Nasza Grupa tradycyjnie wystawiła kolorowe stoisko, którego dodatkową (a może właśnie główną) atrakcją były piękne i kompetentne gosposie. Konfitury z pomarańcz schodziły na pniu, wszyscy warci uwagi festynowicze zajadali się zręcznymi kanapeczkami z serkiem i konfiturą; na nieszczęście sprzedających pochłanianie kanapeczek przyspieszyło o ok 57% w momencie dostarczenia przez Kasię jej słynnego chleba :) Nieskromnie powiem, że utopence i podpiwek również znajdywały swoich amatorów, a nawet wielbicieli. Wieczorem harcowaliśmy w namiocie zabawiając się ludycznie, choć to podobno wstyd dla intelektualistów naszej miary ;) A w high noon, czyli o 21 zarapowaliśmy w brawurowy sposób, zmuszając zgromadzoną publikę do owacji na stojąco, a momentami i klęcząco.

 

Innym wydarzeniem tego dnia, już nie tak radosnym, była msza pożegnalna o. Marka Domeradzkiego. Myślę, że pozostanie w pełnej ciepła pamięci wszystkich, którzy przez ostatnie trzy lata otarli się o katowickich dominikanów. Była to jego pierwsza parafia po święceniach; a druga... no cóż, Waszyngton, i to nie pod Warszawą. Pamiętajmy o nim w modlitwach.